5 października 2019

Artykuł opublikowny pt. „Między adoracją a profanacją – o sztuce sakralnej”, w: Piwnica Duchowa. Piękno jest kluczem tajemnicy. Zeszyty Karmelitańskie. Numer specjalny, Bogna Hołyńska (red.), Flos Carmeli, s. 50-61, Poznań 2015 (ISBN 978-83-644n3085-5)

Są takie zagadnienia, do których rozważania podchodzimy z pewną oczywistością i lekkością. Są nimi sztuka i sacrum, które w katolickiej tradycji mocno ze sobą się skleiły, sprasowały.  Zestawione razem wywołują dostojne odczucia, sugerują pewien nabożny nastrój intelektualizmu i polakierowanej pewności, co do słuszności tego zestawu. Chętnie poddałem się refleksjom na tak piękny temat. Właściwie od razu wiadomo, o czym się napisze, wiadomo jakie szlachetne wątki intelektualno-teologiczne, artystyczno-religijne poruszyć, żeby było pięknie, wzniośle. Wielokrotna lektura listu Jana Pawła II do artystów wyraźnie nakreśla pole rozważań i dostarcza zgrabnych, głębokich sformułowań. Kościół potrzebuje artystów, nadal ma bardzo wysokie uznanie dla sztuki, bo artyści wyrażają piękno Tajemnicy. Niektórzy oczekując odkupienia zanurzają się w najmroczniejszych otchłaniach duszy lub opisują najbardziej wstrząsające przejawy zła. Dzięki pracy artystów ujawnia się lepsza znajomość Boga, a głoszenie Ewangelii staje się bardziej zrozumiałe. Dzieła sztuki są prawdziwymi „źródłami” teologicznymi nawet dla teologa. Nawet! Ludzkość współczesna spodziewa się, że dzięki dziełom sztuki pozna lepiej swoją drogę i przeznaczenie. Piękno zbawi świat[1].

            Z romantycznego obszaru rozważań wyrywa mnie niechciana wątpliwość, wsącza się i mąci cały porządek rzeczy. Gdzie jest owo Piękno, co zbawia? Kto je dziś widział, o jakiej sztuce mowa i w jakim Kościele? Doświadczenie estetyczne wynikłe z przebywania w wielu współczesnych polskich kościołach wybudowanych w ostatniej dekadzie jak odgłos gwoździa po szybie przenikliwe drażni zmysły. Spowiednik czasem radzi zamykać oczy, by nie grzeszyć i z pokorą przyjmować wszystko jako umartwienie. Z razu podstawowa wątpliwość się zjawia, czym są  prawdziwe sacrum i prawdziwa sztuka? Co jest pomiędzy sztuką a sacrum? Czy jest tam jakaś przestrzeń? Czy tu chodzi o człowieka, o jego wnętrze?

            Katolicka sztuka sakralna w Polsce jest obecnie w stanie poważnego kryzysu, a nawet regresu. Myślę, że pomimo wielu dobrych i wartościowych zrealizowanych obiektów sakralnych, oraz sporej liczby artystów, których można by wyłuskać z oceanu tandety i amatorskiej pseudo-plastyki, nie można zaniechać analizy problemów tę sztukę nurtujących. Poruszając temat sztuki sakralnej trudno uchronić się od narzekania i nie mieć wrażenia pesymizmu i bezradności. Czy jednak można milczeć i dla „świętego” spokoju zamknąć oczy?

            Przyglądając się kondycji sztuki sakralnej w Polsce wyodrębniłbym dwa rodzaje zagrożeń sztuki zwanej sakralną; zagrożenia zewnętrzne i wewnętrzne, każde z nich o odrębnej naturze. Zagrożenia płynące z zewnątrz wynikają ze spotkania i relacji dziedzictwa Kościoła Katolickiego z kulturą antychrześcijańską, godzącą w porządek filozoficzny, na którym opiera się myśl chrześcijańska. Wychodzenie  przez kościół do „świata” oprócz szans powoduje również konkretne niebezpieczeństwa, które trzeba poznać i zdefiniować. Rozumienie pojęcia sacrum jest dziś niezmiernie szerokie. Zależne od tradycji religijnej i doświadczenia duchowego obejmuje przeróżne rzeczy. Dla jednych są to wartości życia i miłości, młodości i wolności, dla innych psychologiczne doświadczenie szczęścia, dla niektórych świątynia, dla kolejnych praktyka jogi. W epoce relatywizmu wartości i dominacji liberalnej kultury pojęcie sacrum  rozmyło się do granic możliwości.  Każdy jakieś sacrum odczuwa. W koncepcji monoteistycznej kojarzy się z Bogiem, w politeistycznej może być dostrzegane w przyrodzie, kosmologii, jak i w tajnikach nauki. Również dla katolików może posiadać wiele skojarzeń. Sacrum odnosi się do tajemnych doświadczeń spirytystycznych, do prywatnej duchowości i cudów, do sfer życia, do których Kościół nie powinien mieć wglądu. Dziś sakralizowane są rożne dziedziny życia; sfera finansów, zakupów, sportu, również relacje ze zwierzętami i inne związki międzyludzkie. Dobitnie pokazują to sondaże  i wypowiedzi internetowe na ten temat. Bez jasnego określenia, czym w katolickim rozumieniu jest sacrum, nie będzie można poważnie debatować i być właściwie zrozumianym przez wszystkich. Warto pamiętać, że tradycyjne rozumienie sacrum obecne w świadomości katolików związane jest raczej ze sztuką dawną i zabytkowymi przestrzeniami świątyń. Nie przystaje ono już do stanu większości współczesnych świątyń w Polsce. W konsekwencji tego termin sztuka sakralna  przestał cokolwiek znaczyć, a związany jest z banalnym, kiczowatym, eklektycznym wyposażeniem kościołów. Konstytucja o liturgii Soboru Watykańskiego II nie posługuje się zwrotem sztuka sakralna, ale pojęciem sztuka kościelna, czyli taka, która realizuje wymogi służebne wobec liturgii, która wyraża adekwatnym językiem treści teologiczne. Pojęcie sztuka kościelna określa nie jakiś odrębny rodzaj sztuki, lecz jej funkcję. Sztuka wielu wyznań, czy sekt też jest nazywana sakralną. Na polu sztuki ma miejsce synkretyzm i stopienie różnych światopoglądów, ideologii, postaw i wyznań. Przykładami sztuki sakralnej jest mandala, wizerunki Sziwy i Buddy, totemy indiańskie, jak również niektóre zjawiska popkulturowe; poczciwy krasnal zwany Świętym Mikołajem, czy animowana manga. Elementy te stały się uniwersalnym kodem dla globalnej kultury.

            Pojawia się kolejna dojmująca wątpliwość; czym w końcu jest sama sztuka? Nie myślę o sztuczkach, ni ozdóbkach, lecz o prawdziwej sztuce.  Jaka jest jej kondycja i z jakiego źródła się  wywodzi? W połowie XX wieku Joseph Beuys stwierdził, że każdy jest artystą. Dadaiści i awangardziści poprzez swoje dzieła udowodnili, że wszystko cokolwiek wpada artyście do reki staje się sztuką, również ciało ludzkie, jego wydzieliny, jak i osoba twórcy jako tworzywo. Oni, a z nimi współcześni post-artyści, obok wolnej kreatywności postawili sobie jeden cel: zniszczenie sztuki zastanej, tego wszystkiego co związane jest z klasycznym jej rozumieniem. Celem profanacji stało się Piękno będące odbiciem bytu transcendentnego. Potem piękno mogło być tylko subiektywne, następnie nawet brzydota stała się alternatywnym, wręcz równoprawnym pięknem. Obecnie w Polsce zgodnie z ogólnoświatowym trendem oficjalna sztuka, wszystkie artystyczne ośrodki akademickie, publiczne galerie sztuki i media opanowane są przez sztukę postawangardową i krytyczną.  Dzisiejszy artysta jest autonomicznym kreatorem, który stwarza świat, stwarza siebie i społeczeństwo według subiektywnych kryteriów, jednak zawsze skierowanych przeciwko zastanej rzeczywistości i tradycyjnym wartościom. Osoba artysty jest sakralizowana. Ego artysty jest jedynym kryterium wartościowania i naznaczania obiektów i zdarzeń jako artystyczne. Czy o takiej sztuce myślimy, gdy łączymy ją z pojęciem sacrum? Czy o jakiejś innej działalności pseudoartystycznej ograniczonej do wyposażenia świątyń? Czy współczesna sztuka skarlana to obiekty służące kultowi, czy raczej dzieła w oficjalnych galeriach w których artysta użyje motywu religijnego i biblijnego niezależnie od tego, jaki będzie przekaz, forma i metodyka dzieła?

            W liście Jana Pawła II do artystów pobrzmiewa jeszcze romantyczna wizja sztuki i artysty. Zakłada ona w klasyczny sposób istnienie bytu transcendentnego, od którego pochodzi iskra boża, natchnienie. To wizja, gdzie piękno w sztuce przejawia się jako sposób bytowania Boga we wszechświecie.  Postmodernistyczna sztuka zanegowała te wartości, zdemokratyzowała się, zapanował egalitaryzm artystyczny. Każdy jest artystą, gdy tylko sobie to uświadomi. Jest to raczej stan świadomości, a nie owoc talentu udzielonego przez byt wyższy, tym bardziej nie jest wynikiem talentu dzięki pracy doprowadzonemu do mistrzostwa. Dziś słowa talent i geniusz zbytnio sugerują istnienie jakiegoś dawcy, co jest nie do przyjęcia przez współczesną myśl artystyczną. W kulturze zdominowanej przez ideologie lewicowe nie można mówić o geniuszu, bo oznaczałoby to, że ktoś zostaje wyróżniony w sposób specjalny, jest jakoby lepszy (zdolniejszy) od innych. Odbierane jest to jako niesprawiedliwe. Warto było zniszczyć klasyczną sztukę, tzw. sztuki piękne, w imię innego dobra jakim stała się równość i demokracja. Teraz każdy kto tylko zechce, może zostać artystą. Wypromowani odpowiedni twórcy mogą teraz kontynuować rewolucję i poprzez sztukę tworzyć nowy świat bez Boga. Po latach rewolucji bolszewickiej zrozumiano, że najskuteczniejszą bronią jest kultura, a w specjalny sposób sztuka, a właściwie obraz. Przedstawiciel Krytyki Politycznej na pewnej debacie artystycznej w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu stwierdził, że oni dokończą to, czego nie udało się dokonać bolszewikom.

            Genezą ideową całego ruchu awangardowego i dadaistycznego u początków XX wieku była myśl Rudolfa Steinera[2] dotycząca antykultury (antypedagogiki i antysztuki). Żeby dobrze zrozumieć w jak dramatycznym punkcie kultury jesteśmy warto przywołać rozważania prof. Henryka Kieresia na temat antysztuki: „Twórcy ideologii „anty” głoszą, iż demaskuje ona błędność i opresywność tradycyjnego, modernistycznego modelu kultury, uwalniają kulturę od racjonalizmu i totalitaryzmu; „anty” nie jest kolejnym „izmem”, lecz logicznie koniecznym i historycznie ostatecznym etapem ludzkiej kultury. Krytycy antysztuki podkreślają, iż – analogicznie do ideologii modernizmu -„anty” wyrasta z gnozy i manicheizmu, a jako proste odwrócenie modernizmu promuje woluntaryzm z jego następstwami: relatywizmem i liberalizmem (anarchizmem), czym spycha kulturę na manowce bezsensu”[3]. Grzegorz Sztabiński  natomiast zauważa, że w przeciwieństwie do przedstawicieli awangardy współcześni  artyści nie szukają jakiegoś w miarę trwałego porządku, nie dążą do budowania zrębów nowej jedności, a włączają się w proces rozkładania istniejących związków, ironicznego dystansowania się wobec ustalonych sensów[4].

            Chcąc poważniej rozważać sprawę sztuki i sacrum należny dobrze poznać rzeczywistość kulturową, w której przyszło nam żyć, mimo nadzwyczajnych zawiłości intelektualnych tego zagadnienia. Chyba nie jest niczym nowym twierdzenie, że współczesna kultura nie jest już chrześcijańska. Trzeba sobie to często powtarzać, by nie działać w próżni.  Mimo, że jesteśmy w stanie dopatrzeć się w kulturze wielu elementów chrześcijańskich, trzeba dopuścić do świadomości fakt, że sztuka, ta globalna, międzynarodowa jest ze swej istoty antychrześcijańska. Jak pogodzić sacrum z taką sztuką, myśl katolicką z antykulturą, której celem jest ostateczne rozłożenie pielęgnowanych jeszcze w Kościele wartości kulturowych? Teoria piękna przez współczesną sztukę została zanegowania i podważona. Piękno pozostaje jedynie historyczną kategorią użyteczną w języku historyków sztuki do opisywania dzieł dawnych. Zostało ono bardzo skutecznie zabite, rozbite i zneutralizowane metodami dialektyki i relatywizmu. Poruszanie zagadnień dotyczących idei piękna w środowiskach artystycznych uznawane jest za bulwersujące i niepożądane, a skutkuje wyszydzeniem i izolacją. Brakuje artystów i myślicieli obeznanych w zagadnieniach sztuki współczesnej, którzy byliby w stanie bronić, promować idei piękna i prowadzić skuteczną polemikę. My Katolicy niestety żyjemy i działamy często tak, jakby nic się nie stało. Tak prywatnie, nieśmiało i ukradkiem, tęsknimy za jakimś pięknem, a z braku rozeznania wprowadzamy do kościoła i akceptujemy sztukę, która nam nie odpowiada. W świątyni akceptujemy wszelkie odpady światowej sztuki, tandetną imitację nowoczesności. Chcemy godzić stare z nowym, bez jakiegokolwiek zrozumienia ducha tych rzeczy – akceptujemy przysłowiowe łatanie bukłaków. Cenimy sobie tradycyjne wizerunki, a nie pewni siebie często pozwalamy na ich udziwnienie i powierzchowne unowocześnianie. Często kompleks nowoczesności ujawnia się przy jednoczesnym kurczowym przywiązaniu do starego.

            Oto znowu niewygodny rozkrok. Oto jako człowiek współczesny, stoję po między sztuką i sacrum na dwóch śliskich krach, które właśnie rozjeżdżają się pod nogami. Ocean współczesnej kultury przerażająco głęboki, chłodem zionie nieprzenikniona topiel, a nad głową niebo niedosięgłe. Tak poeta – wierszokleta ująłby sytuację jaką mamy w Kościele. Nie istnieje już uniwersalny język sztuki katolickiej, a tym bardziej kościelnej, który obejmowałby przeszłość i teraźniejszość. Gdy dziś stawiam sobie pytanie na temat potencjału kulturotwórczego Kościoła, moja nabożna lekkość i lakierowana pewność siebie zaczyna się chwiać i zżymam się. Pojawiają się kolejne pytania. Jaką sztukę dziś Kościół tworzy, jakie dzieła promuje? Kto je widzi? Dokąd docierają? Dalej. Czy sztuka kościoła jest rozpoznawalna w skali miasta, kraju, w mediach, w życiu publicznym?  Po co człowieku stawiasz tyle pytań, po co czepiać się, czyżbyś nie rozumiał, nie znał odpowiedzi…..?  A gdyby iść jeszcze dalej, zapytać czy twój Kościół ma ofertę artystyczną godną uwagi dla ateistów, dla lewaków i jeszcze innych, pewnie odpowiesz, że Kościół nie jest od tego? Za wiele pytań. Stop.

            Drugim zagrożeniem sztuki zwanej sakralną jest zagrożenie wewnętrzne, które niezidentyfikowane w porę może okazać się bardziej tragiczne w skutkach niż to pierwsze. Pochodzi ono z łona Kościoła, ze wspólnot wiernych. Paradoksalnie zagrożeniem okazała się sama działalność plastyczna wiernych, którym udzieliła się wspomniana wyżej demokratyzacja osoby twórcy.  Uczuciowe, emocjonalne zaangażowanie parafian w wystrój „swej” świątyni połączone z postawą zamknięcia na współczesne problemy sztuki spowodowało oderwanie się od rzeczywistości kulturowej i skarłowacenie twórczości sakralnej. Zamknięcie często ma podłoże lękowe wobec problemów kultury współczesnej. Pojawia się obawa przed prawdziwymi dziełami sztuki, które dzięki swej wzniosłej głębi mają zdolność poruszania, ale i naruszania ustalonych porządków i przyzwyczajeń. Oczywiste jest, że pojawiają się niezwykłe osobowości artystów, którzy tworzą wspaniałą sztukę. W Polsce był to Jerzy Nowosielski, a na świecie działają artystycznie Kiko Arguello, czy Marko Ivan Rupnik.

            Wydaje się, że poczucie samowystarczalności wielu duchownych (teologów, biblistów, liturgistów) oraz świeckich, co do swych kompetencji plastycznych w dziedzinie sztuki poprzez samodzielne projektowanie doprowadziło do upadku sztuki sakralnej. Wnętrze sakralne stało się polem ekspresji dla prywatnych uczuć religijnych proboszcza i małej grupy liderów parafialnych. Wielu pobożnych i uczciwych ludzi angażujących się w sprawy parafii nieświadomie powoduje nieodwracalne szkody i straty w tej materii. Z pozoru szlachetne działania nieprofesjonalnych „projektantów”, jak i amatorskie eksperymenty estetyczne, stawiają całą wspólnotę parafialną oraz kolejne pokolenia wobec artystycznej i intelektualnej mizerii, wobec profanacji materialnego aspektu sacrum – a wszystko przez poczucie samowystarczalności zakorzenione w ignorancji. Amatorskie projektowanie w obrębie przestrzeni sakralnej daje naiwne, sentymentalne, często nacechowane dużą przesadą rezultaty. Jest zwykłą defraudacją wspólnych środków finansowych, oraz marnowaniem pracy i zaangażowania społecznego. Każda amatorska realizacja jest bezpowrotną utratą potencjalnej możliwości powstania nowego, niepowtarzalnego dzieła sztuki, które by nas podrywało w górę, by poprzez artyzm ukazywało i przybliżało głębią tajemnicę Boga.

Jacek Woźniakowski już w latach osiemdziesiątych mocno stawia sprawę pisząc: „gnuśność ma wiele twarzy. Jedną z nich jest zabójcza dla kultury skłonność, by zawsze płynąć z prądem, jakimkolwiek, byle wygodnie. Drugą – zgoda na odstąpienie innym tego, co winniśmy robić sami(…). Inną twarzą gnuśności jest ignorancja lub ściślej „zawiniona ignorancja”(czasem ze strachu, czasem z lenistwa; często z obojętności) widzieć, jak jest, jak było rzeczywiście (…) Nieraz dajemy unosić się prądom dlatego właśnie, że nie jesteśmy pewni naszego zakorzenienia w kulturze, zatem i wartości, jakie pragnęliśmy byśmy realizować”[5].

            W Polsce już od ponad pół wieku próbowano poruszać zagadnienia upadku sztuki sakralnej, napisano ponad tysiąc tekstów na ten temat. Od lat pięćdziesiątych XX wieku czynił to Woźniakowski.  W 2002 roku na bardzo krótki okres  pojawiło się czasopismo Sztuka Sakralna wydawane przez środowisko krakowskie, które przy braku wsparcia ze strony episkopatu upadło. Targi sztuki sakralnej w Kielcach o początkowo szczytnej formule przerodziły się w bazar tandety i nowinek technicznych. Trzeba stwierdzić fakt, że po mimo ustaleń Soboru Watykańskiego II zawartych w Konstytucji o Liturgii[6], gdzie w rozdziale VII/127  zaleca się by biskupi wspierali artystów i organizowali szkoły i akademie sztuki kościelnej do tej pory w Polsce nie powstała ani jedna wyższa uczelnia sztuki kościelnej. W niektórych ośrodkach akademickich pojawiły się inicjatywy naukowe. Warto tu docenić  działalność Centrum Dokumentacji Współczesnej Sztuki Sakralnej  na Uniwersytecie Rzeszowskim, które wydaje periodyk „Sacrum et Decorum”. Woźniakowski parafrazując Jana Pawła II mówi: „nie lekceważmy pracowitego dorobku pokoleń. umiejmy wybrać zeń co  najlepsze. Tak zachowuje się kulturę, ale pamiętajmy, że nie w stanie spoczynku na laurach (cudzych zasług), tylko tworząc kulturę, można ją zachować”[7].                      

            Czym wyróżnia się współczesna sztuka kościelna? Czy ma być ona kojarzona tylko z drukowanymi, słodkimi wizerunkami świętych w pozłacanych ramkach, lakierowanymi żłóbkami i  grobami Pańskimi z gniecionego papieru? Czy z enigmatycznie, powyginanymi rzeźbami ukrzyżowanego mającymi pospolite twarze ich autorów, czy z egzaltowanymi, kuriozalnymi tabernakulami przesyconymi mnogością symboli, czy w końcu z architekturą skaraną – dziwacznymi bryłami kościołów odstającymi od wszystkiego, co w okolicy się znajduje, którym  złośliwi antykatolicy w internecie dorysowują dzioby, skrzydła i ogony, czyniąc z nich zabawne wizerunki kur?

P. Drozdowicz, Ukoronowanie NMP, al fresco, 2010

            W sferze kultury możliwe są tylko dwa typy aktów: adoracja i profanacja. Żadna profanacja nie może być adoracją. Prawdziwa adoracja uznaje prymat bytu transcendentnego oraz jego prawo. Tu jest albo światłość, albo ciemność, coś budującego, albo coś niszczącego. Bo czy jest możliwe coś pomiędzy? Pomiędzy będzie obojętność, odrętwienie, brak ducha świadczącego o życiu, gdzie zanika wszelka kreacja. Myślę, że na polu sztuki sakralnej granica między adoracją a profanacją jest bardzo cienka. Powszechny brak świadomości zagadnień sztuki, jak i praw oddziaływania przekazu artystycznego powoduje pomieszanie wartości i dezorientację wśród wiernych. Tutaj profanacja dokonywana jest poprzez nieświadomych katolików, którzy uświęcają kicz i tandetę. Każdy przedmiot, forma, obiekt artystyczny towarzyszący liturgii niesie z sobą przekaz duchowy i ideowy, dysponuje znaczeniami, które mają ogromny wpływ na odbiorców, uczestników liturgii. Pomaga w modlitwie, lub przeszkadza, uwzniośla, lub deprymuje. Poszczególne dzieła sakralne, jak i całe wnętrza – również bryła architektoniczna, formują człowieka, a szczególnie małe dzieci, u których jeszcze piękno nie zostało wypaczone. Prawdziwe dzieło sztuki przenosi Objawienie – Słowo Boże w obszar materii, w wymiar niewerbalny.  Dziś Kościół nie rozwija programowo swej przebogatej tradycji artystycznej. W tym aspekcie uwierzył „światu”, kulturze zdominowanej przez antysztukę. Nie rozwija się malarstwa, rzeźby, nie poszukuje się  języka nowych mediów, bo mało kto wierzy, że jest to jeszcze możliwe. W warstwie substancji materialnej wyzbyto się tego, co najcenniejsze. Utracono Piękno rozumiane jako claritas i consonantia, blask i harmonia, współbrzmienie elementów. To jest wielkim zaniedbaniem współczesnego Kościoła w Polsce. Przyzwyczailiśmy się, że do początku chrześcijanie tworzyli wielką wspaniałą sztukę. Wzmacniała ona i budowała tożsamość chrześcijan i tworzyła cywilizację. W kolejnych wiekach  za pomocą uniwersalnego języka sztuk pięknych promowano wiarę katolicką. Ogromną część światowej historii sztuki, stanowią dzieła chrześcijańskie, sakralne. A jaką mamy dzisiaj sytuację w Polsce? Jakie miejsce w ogólnej kulturze plastycznej ma sztuka sakralna, kościelna?

            Profesjonalna realizacja sakralna musi mieć cechy uniwersalne wyrażające wiarę i tradycję Kościoła Katolickiego, musi spełniać obiektywne kryteria sztuki, łącznie z uwzględnieniem potrzeb estetycznych ludzi poza kościoła. Każdy dobry projekt, koncepcja artystyczna wnętrza sakralnego opiera się na logicznym zharmonizowaniu i współgraniu wszystkich elementów dzieła. Polega to na kreowaniu ścisłych i logicznych, odpowiadających teologii relacji kompozycyjnych, symbolicznych i formalnych bryły architektonicznej ze wszystkimi elementami wnętrza. Wszystko powinno tworzyć estetyczną, jednorodną całość. Dzieła sztuki oraz przedmioty umieszczone w przestrzeni świątyni nawiązują wzajemne interakcje. Nie ma mowy o bezmyślnym dodawaniu obiektów i mnożeniu tych samych wizerunków.[8]  Często wystarczy jedna zła decyzja, aby całość traciła sens.

            Kicz w swej głębokiej istocie jest wielką profanacją. Jedną z cech kiczu jest udawanie, udawanie szlachetności materiału, udawanie prawdziwego dzieła artystycznego, które często odbywa się z przesadą. Kicz che wydawać się lepszy niż pierwowzór. Udawanie w swej istocie jest złem, ma ono zastąpić Prawdę i Piękno. W efekcie chęci oszczędności, która bardzo często pojawia się u naszych „mecenasów i budowniczych” obiektów sakralnych oszczędzamy na Prawdzie i Pięknie. Udawanie ma nam dać poczucie obcowania z prawdą. Wtedy dzieło staje się „prawdopodobne”, podobne do prawdy – ale nie jest już prawdziwe. Wydaje się to największym i powszechnym grzechem ciężkim współczesnej sztuki sakralnej w Polsce. Powszechna profanacja świętości i wielkości Boga odbywa się w obszarze materii, którą dedykujemy na służbę liturgii i wspólnocie. Materię i dzieła, które wnoszone są do świątyni konsekrujemy, przez sam fakt ich przyniesienia. Profanacja sacrum odbywa się w imię wiary i jest wyrazem pobożności. Adoracja ma w tym przypadku znamiona profanacji, jeśli nie dotyka ona samego Boga, to ma pewno niszczy wewnętrzny zmysł sacrum, który Duch Święty w duszy ludzkiej złożył, jako w swej świątyni. Chrześcijanin w swej drodze do Boga krocząc drogą prawdy, uczciwości i czystości moralnej jednocześnie w życiu swego kościoła otacza się tandetą, banałem i kiczem. Mamy do czynienie z schizofrenią duchową, dramatycznym rozdarciem – to jest stan grzechu. Jeśli Kościół w Polsce i w Europie ma pozostawać misyjny powinien proponować sztukę, która będzie przekonywać do siebie wszystkich wiernych, niewierzących i ateistów, wszystkich pociągać ku Bogu. Od początku chrześcijaństwa rzeczywistość duchowa była ściśle powiązana ze światem materialnym. Od momentu, kiedy Jezus przyjął ciało, wyrażał się w materii swego ciała. Po zmartwychwstaniu pozostał obecny dzięki materii czystego chleba i najszlachetniejszego napoju jaki znano – wina. Gdyby Bóg nie dał ludziom daru sztuki przejawiającej się we wzniosłych, doskonałych arcydziełach, gdyby na świecie nie pojawiliby się wielcy artyści, jak Fra Angelico, Michał Anioł, Bach, Gaudi, czy Nowosielski, to bylibyśmy usprawiedliwieni.  Jednak Bóg dał Ducha Świętego do współtworzenia świata na swoją miarę, a nie na naszą. Zabijanie tęsknoty za wielką sztuką jest oznaką niewiary w moc Ducha Świętego, w Piękno Boga, który nam się udziela w Chrystusie. Akceptacja swojskiej miernoty wynika ze stłamszenia pragnień doskonałości oraz z pogardy dla materii, dla dzieła stworzenia, o którym Bóg, gdy stwarzał świat mówił, że jest dobre.

Czy przed przystąpieniem do budowy i w trakcie wyposażania świątyni komuś przyszło do głowy, by modlić się z wiarą o  prawdziwych artystów pełnych ducha i o wielkie dzieła dla swojej świątyni? A może to zbyt ryzykowne, gdyż pojawić się mogą dzieła, które nie będą się miesić w naszej głowie i gustach? Być może pojawia się obawa przed zbytnim poruszeniem i wstrząsem, jakie wywołać może natchnione arcydzieło. Ryzyko porażenia Pięknem, które okaże się zbytnio wymagające? Piękno, które nie będzie dawało spokoju, dopóki nie porzucimy siebie i nie spoczniemy w Bogu. Bo jakże Piękno ma zbawić ten świat, jeśli nie ma dla niego miejsca pośród naszych ziemskich „świętości”?


[1]             Jan Paweł II. (2005) List apostolski Ojca Świętego Jana Pawła II do artystów, Wrocław, TUM Wydawnictwo Wrocławskiej Księgarni Archidiecezjalnej  (swobodna parafraza tekstu)

[2]    Rudolf Steiner 1861-1925, austriacki filozof, myśliciel, twórca antropozofii, członek  Towarzystwa Teozoficznego Bławackiej. W 1905 został wolnomularzem z najwyższym 96 stopniem wtajemniczenia. Twórca wszechogarniającego projektu budowy alternatywnej cywilizacji (ezoteryki, religii, sztuki, życia społecznego, politycznego i ekonomicznego, pedagogiki,przyrodoznawstwa, medycyny i farmacji, rolnictwa i techniki).

[3]    Kiereś H. Antysztuka, Polskie Towarzystwo Tomasza z Akwinu http://www.ptta.pl/pef/pdf/a/antysztuka.pdf [dostęp: 20.11.2015]

[4]                 Sztabiński G. Artysta: definiowanie, redefiniowanie, oddefiniowanie, Wroacław, ASP, http://www.asp.wroc.pl/dyskurs/Dyskurs2/GrzegorzSztabinski.pdf [dostęp 21.11.2015]

[5]             Woźniakowski J. (2011) Pisma wybrane, tom 4, Kraków, Uniwersitas, s.154-155. Wożniakowski przywołuje wypowiedź Jana Pawła II w Gnieżnie z 1979 roku.

[6]    Sobór Watykański II. (1967) Konstytycje dekrety Deklaracje, Poznań, Pallotinum s. 68

[7]                Wożniakowski J. (2011) Pisma wybrane, tom 4, Kraków, Uniwersitas, s.149

[8]             W małej kaplicy pewnego poznańskiego kościoła udało mi się naliczyć pięć wizerunków Chrystusa i dwa Maryi.