OBIEG, 2022-11-12
Z okien mojego tymczasowego lokum spoglądam na bretońską wieś. Ależ, jaką wieś!? To w swej istocie prawdziwe la compagne bretonne – a to przecież zobowiązuje. Ezoteryczny krajobraz Bretanii utkany kamiennymi krucyfiksami łączy w sobie starą celtycką kulturę z bogactwem wiary katolickiej. Kamienne, tradycyjne domy, wszystkie kryte ciemnografitowym ardoise, zatopione w obfitym sosie mięsistej zieleni, mocno zakorzenione w historii tej ziemi zdają się drwić z nachalnej nowoczesności. Łagodne słońce przenika przez nieustanny performens chmur gonionych wiatrem znad Atlantyku. Na stole wytrawny zestaw serów: najpierw łagodny Saint-Loupe z mleka koziego o miękkim, wapiennym posmaku, który nasila się dopiero po połknięciu, a także ostry, wyrazisty owczy Roquefort przygotowywany w naturalnych jaskiniach. Dla lepszej ekspresji aromatu serów wytrawne czerwone Bordeaux z piwnic Prahecq (superieur z 2019 w zupełności wystarczy, choć ciągle pojawia się wątpliwość, że Côte du Rhône z okolic Mont Ventoux byłoby lepsze). Ostatecznie cidre brut z La Gacilly rozwiązuje dylemat. Francja, to kultura smaków, wszystko tak wytrawne, aż podniecające. Osiągnęła ona kulinarne wyżyny. Ależ, do rzeczy! Przecież nikt nie płaci tu za opisy przyrody i jedzenia. Z tej perspektywy dobrze byłoby jakoś podsumować polski dorobek artystyczny ostatniego czasu, wytypować kilka topowych, wytrawnych dzieł sztuki. Zastanówmy się, czy pojawiło się u nas jakieś arcydzieło, które wyróżniałoby się spośród innych artefaktów, zachwycało nas i potomnych. Skoro o jedzeniu była mowa, wcielam się w pana Charlles`a Duchemin, granego przez Luis de Funes w filmie Skrzydełko czy nóżka. Jest on niekwestionowanym mistrzem francuskiej kuchni, niezwykle wymagającym i dbającym o najwyższą jakość potraw, który jako surowy krytyk i strażnik dobrego smaku, przed kamerami telewizji daje odpór dążeniom masowego producenta fast-foodów. Nasze zadanie, to wytypować najlepszą jadłodajnię sztuki, znaleźć tam najlepsze danie, by incognito delektować się smakiem artefaktu i zapijać wytrawnymi komentarzami kuratora-krytyka, co miałoby wspomóc trawienie i wchłanianie konsumowanych treści.
Jedzenie w sztuce to długa historia; dojrzałe figi z fresku w Pompejach, soczyste flamandzkie martwe natury po których łażą muchy, bycza tusza Rembrandta wisząca w ciemnej rzeźni, portrety „wege” z owoców i warzyw autorstwa Giuseppe Arcimboldo, lub soczyste, kanciaste jabłka Cézanna, które mają ukazywać prawdę o egzystencji ludzkiej, czy w końcu aromatyczna szynka z obrazu Paula Gaugina. A jak się sprawa ma współcześnie? Dwudziesty wiek to epoka konserw. Zatem dzięki Warholowi mamy niezliczoną ilość zupy pomidorowej w puszce. Pojawił się przetwór, o francuskiej nazwie Merde d’Artiste – również w sporej ilości, drogi jak czarny kawior, ale czy równie smaczny? Od tego momentu wielu próbuje w sztuce zmienić semantykę układu pokarmowego, odwrócić jego funkcjonowanie w kierunku przeciwstawnym do grawitacji. A już Salwador Dali miał powtarzać: nie rzygaj na płótno, bo ono narzyga na ciebie.
Jeśli wielki artysta, twórczy zawsze i do końca zostanie zmuszony fizjologicznie pójść tam, gdzie król chadzał piechotą, to niechybnie powstaną wysokiej jakości dzieła. Szczególną antytezą wykwintnego jedzenia jest twórczość Paula McCarthy. Niestety, jest wielu twórców na świecie, również i w Polsce ukierunkowanych skatologicznie, których nazwisk nie należy przywoływać. Przepraszam, bo tak niepostrzeżenie wdepnęliśmy w ten śmierdzący i śliski temat. Sztuka kulinarna od współczesnej sztuki wizualnej różni się tym, że ta pierwsza polega na przyjemności wchłaniania, a ta druga na przyjemności wydalania.
Powszechne wydalanie z siebie autorskich idei, konceptów i artefaktów bez kontroli rozumu i klasycznych kryteriów estetycznych skutkuje nagromadzeniem gigantycznej ilości obiektów bez znaczenia, celu i funkcji, które zalegają pracownie, szopy, garaże, galerie, muzea sztuki współczesnej. Najczęściej są to twory niestrawne intelektualnie i odpychające estetycznie, obok których przechodzimy beznamiętnie. Znalezienie czegoś „arcy” wydaje się niezwykle trudne. Jak wyłowić coś wartościowego z tego chaosu wizualnego? Wciąż mam nadzieję, że gdzieś powstają dzieła godne nas, które szczerze zachwycają i uwznioślają.
Jakich kryteriów użyć do oceny dzieła? Może kluczem będzie technika. Ale jak porównać „metaloplastykę ” z performance, obraz ręcznie malowany z zapętlonym wideo, rzeźbę wykonaną ze śmieci z pryzmą usypanej ziemi? Jakimś rozwiązaniem wydaje się kryterium tematu, według którego moglibyśmy selekcjonować artefakty, jak widzimy to na wystawie Dialog z przestrzenią w krakowskim MOCAK-u. Ależ nie! Nie jest to rzetelne, bo większość dzieł nie ma „tematu”, nie niesie absolutnie żadnej treści, logicznie ukierunkowanej narracji. W tym przypadku zbyt często pojawia się pokusa nadinterpretacji wynikająca z ciasnych artystycznych stereotypów. A może zastosować jakiś faktor mierzący stopień egzaltacji i bełkotliwości kuratora-krytyka sztuki komentującego dane dzieło? Ostatnio dobrze sprawdza się kryterium polityczności – to przynajmniej działa na główne media i środowiska aktywistów socjalistycznych. Poprawność – niepoprawność, lewo – prawo, lecz przy takim kryterium wybitnie nie ma głębi intelektualnej w argumentacji, ni konsensusu i dialogu społecznego, lecz mentalność kibola krzykiem optującego za swoimi, co dobitnie unaoczniła wystawa Sztuka polityczna zorganizowana w Zamku Ujazdowskim Warszawie. Może będziemy kierować się gustem osobistym albo ilością wyświetleń w sieci? Pozostaje nam ostatecznie kryterium własnego uznania (apriori), gust zwany niegdyś smakiem, który kulturalny człowiek powinien mieć wyrobiony i nim się wykazywać. Co jest lepsze, skrzydełko czy nóżka? To jest pytanie prawdziwego konesera! To nie jest kwestia tego, czy kurczak jest okej, czy raczej wolimy kotlecik sojowy od budyniu. Pan Duchamin stawia sprawę oceny na wysokim stopniu specjalizacji, popartą tradycją i wielkim doświadczeniem, gdzie najmniejsze szczegóły i niuanse decydują o mistrzostwie.
Powszechnie panująca dziś w krytyce sztuki ignorancja zaprawiona ideologią neomarksizmu i przetrwałego awangardyzmu uniemożliwia jakiekolwiek określenie wartości dzieła sztuki. Paraliż intelektualny środowiska sztuki w Polsce pozwala jedynie na tropienie prawicowych, reakcyjnych fantomów i lamentowanie nad wszechobecnym zagrożeniem ze strony konserwatywnych tendencji, które reprezentuje jakże wielu twórców. Przysłowiowy krytyk sztuki, nie jest wstanie profesjonalnie, wieloaspektowo, zgodnie z unikatową specyfiką i odrębnością dziedziny ocenić namalowanego obrazu. Dziś niewielu krytyków ma podstawowe wyczucie koloru, które wykraczałoby poza behawioralne postrzeganie czerwieni, czerni, bieli i szarości. Mało kto ma pojęcie o mieszaniu barw, o etapach tworzenia obrazu, superpozycjach koloru, nie mówiąc już o bardziej uniwersalnej wiedzy z kompozycji rysunkowej, jak również czym jest zgodność środków artystycznych z wyrazem i treścią dzieła. Kto potrafi określić zależności między intencjami i samoświadomością twórcy w procesie tworzenia a semantyką i narracją dzieła, które odczytuje odbiorca? Czyżby krytyk sztuki? W malarstwie nawet dwa obrazy jednego artysty mogą się różnić poziomem artystycznym, czystością i siłą wyrazu. Dzisiaj próba waloryzacji sztuki w samej dziedzinie malarstwa, sprawia zawrót głowy i paraliż umysłowy, a co dopiero, gdy przejdziemy do innych technik plastycznych, środków wyrazu, lub miksów intermedialnych. Skrzydełko czy nóżka – toć to ten sam kurczak! Cote du Rohne czy Bordeaux – oba czerwone i wytrawne – co za różnica! Dwudziestowieczna teoria sztuki rozwiązała ten problem w sposób definitywny; niczego nie oceniać, bo każdy artysta ma nieograniczone prawo do wydalania, gdyż sam proces wydalania jest najwyższą wartością. Jeśli odbiorca nie akceptuje tego, jest po prostu głupi. Tak zawansowana intelektualnie refleksja stała się podstawą do wypracowania metodologii warsztatu krytyka sztuki, ale również kuratora, galerzysty, również, co oczywiste typowego profesora akademii sztuki. Na marginesie pojawia się pytanie czy kurator, to to samo co krytyk – jak rozróżnić te funkcje? W tzw. krytyce sztuki, którą na podstawie powyższych założeń teoretycznych należałoby zwać propagandą wszystko idzie do jednego wora, czarnego wora PET z recyklingu. Śmietnik wizualny!!! Kto bawiłby się w staroświeckie ceregiele w ważeniu i mierzeniu, wartościowaniu i kwantyfikacjach, jak na szczęście ma to wciąż miejsce w dziedzinie muzyki, literatury, i częściowo jeszcze w teatrze i filmie. Współcześnie wiadome jest dla wykształconego krytyka, że wydzieliny ludzkie w galerii są zawsze super, bo od dziesięcioleci wciąż mocno oddziaływują na widza. Performance zawsze jest lepszy od obrazu namalowanego na płótnie i basta! A obraz namalowany na płótnie – nie daj boże, w ładnej ramie – jest po prostu nudny. Współczesne freski nie istnieją, a mural to wszystko, co jest na ścianie. Wszystko jasne i proste! Taka jest rudymentarna świadomość w branży sztuk i sztuczek wizualnych.
Krytyk, krytyczka, galerzysta, galerzystka, muzealnik, muzealniczka a ostatecznie artysta i artystka koniunkturalni, wszyscy doskonale sformatowani dyktaturą nowoczesności, płyną w chocholim tańcu ku wieczności.
Zanim zabiorę się za sery i zanim wino w głowie namiesza, dedykuję wszystkim koneserom sztuki cytaty z Salvadora Dali:
Jeśli nie macie zamiaru studiować anatomii, sztuki rysunku i perspektywy, matematyki i estetyki oraz nauki o barwach, pozwólcie, że powiem wam, iż jest to bardziej objaw lenistwa niż geniuszu.
Zacznij od nauki rysowania i malowania w sposób, jak robili to dawni mistrzowie. Następnie możesz robić, co chcesz. Wszyscy będą cię szanować.
Kończąc mój wytrawny posiłek myślę sobie, że ze sztuki i tak wielu woli sztukę jedzenia.
„Tekst ukazał się pierwotnie w magazynie OBIEG dn. 12.11.2022 r. Dostęp internetowy za pośrednictwem domeny www.obieg.pl; SKRZYDEŁKO CZY NÓŻKA – WYTRAWNA SZTUKA WSPÓŁCZESNA (dostęp: 17.07.2024).”